Tegoroczne wakacje w Maroko były chyba najbardziej bogate w przygody ze wszystkich wyjazdów na jakich kiedykolwiek byłam. Bardzo długo na nie czekałam i bardzo chciałam zobaczyć Maroko. W końcu nadeszły i zdecydowanie długo o nich nie zapomnę.
O wizycie w Maroko myślałam już w zeszłym roku. Kraj ten zawsze kojarzył mi się z charakterystycznymi kolorowymi straganami i arabskim przepychem – mam na myśli wszelkie bogato zdobione budynki, przedmioty, miejsca publiczne, wszystko kolorowe. Spodziewałam się ogromnego upału, bogato zabudowanych ulic. Liczyłam na iście afrykańskie wakacje. Nie to jednak zastałam.
W tym wpisie nie znajdziesz zbyt wielu “praktycznych porad”. To wyłącznie opis tego, jak wyglądała moja wycieczka do Maroko i jak wiele rzeczy może się przydarzyć w trakcie jednego wyjazdu.
Pogoda
Mój wyjazd odbył się kawałek czasu temu bo pod koniec września. Jednak wrzesień to podobno jeden z lepszych okresów na wizytę w Maroko. Nie ma już męczących upałów i opadów deszczu, woda jest całkiem ciepła, a temperatura w ciągu dnia oscyluje w okolicach 30 stopni. Moją bazową lokalizacją było miasto Agadir. Umiejscowione dość nisko – w środkowej części kraju. Myślałam, że lokalizacja będzie potęgowała upał i gorąco – niestety nie. Słońcem cieszyliśmy się zaledwie przez 3 dni. Po tym czasie, pogoda zaczęła się stopniowo załamywać i taki stan utrzymał się aż do końca naszego wyjazdu. Niebo pokryło się nisko zawieszonymi chmurami i słońce (choć opalało), przez większość dnia jedynie słabo się przez nie przebijało. Wspominam przy tym o lokalizacji, w której byłam bo jak się potem okazało, to ona była taka “pechowa”. Wystarczyło wyjechać kilkanaście kilometrów poza nasze miasto i tam można się było cieszyć błękitnym niebem.





Jedzenie
Sklepy z jedzeniem w Maroko są przepełnione słodyczami, ciastkami i cukrem. Ciężko jest kupić coś mięsnego, a alkoholu nie ma wcale. Mowa oczywiście o tych lokalnych, mniejszych sklepach, supermarkety podobno mają wszystko (ale w mojej okolicy nie było akurat żadnego). Lokalne bary, krótko mówiąc, mają inne standardy czystości i warunki w jakich jedzenie jest przygotowywane.
Miejscowi
O tym, że kobiety są w Maroko odważnie podrywane, wiedziałam przed wyjazdem. W większych miastach (jak Agadir czy Marrakesz) nie jest to problem. Jest dużo policji (która jest pomocna), a też jest stosunkowo mało podrywaczy. Ale i tak po krótkim czasie łatwo mi było się przyzwyczaić, że ktoś próbuje zagadać, cmoka czy puszcza oczko. Nikt nie próbował mnie nachalnie dotknąć czy pomacać, przed czym mnie ostrzegano przed wyjazdem.
Coś co wiele osób denerwuje to jedynie nachalni sprzedawcy – idący po kilka metrów, próbujący coś wcisnąć. Agadir nie był niestety wyjątkiem. Nagabujące kilkuletnie dzieci sprzedające kwiatki. Ktoś przebrany za myszkę Miki, próbujący zrobić sobie z nami zdjęcie, żeby później żądać za to pieniądze. Sprzedawcy otaczający ze swoim towarem małe grupy turystów. Panie robiące tatuaże z henny – potrafiły chwycić za rękę i bez pytania zacząć coś malować. 😀 Był na to jeden, sprawdzony, skuteczny sposób – mówienie twardo “nie”, odwracanie wzroku i zupełnie nie zwracanie na nich uwagi. Na szczęście pomagał.


Marrakesz
Marrakesz miał być pierwszym punktem naszej wycieczki, a jak się okazało był pierwszym i ostatnim. Miasto liczy około miliona mieszkańców. I dało się to odczuć, w szczególności wieczorem, kiedy na ulicę wyszły tłumy ludzi – jest tam wtedy bardzo tłoczno.
W Marrakeszu obejrzeliśmy kilka meczetów, pałac El-Bahia, a potem przeszliśmy miastem, na targ. Spodziewać się można, że centrum w tak dużym mieście jest ułożone, zabudowa ma jakiś plan. Tam według mnie nie ma. Jednopiętrowe budynki poprzecinane wąskimi przejściami tworzące labirynt, oplecione kablami, duchota i wszechobecne skutery. Tak wspominam przejście kilku kilometrów przez Marrakesz.


Sam pałac El-Bahia też niczym mnie nie zaskoczył. Być może spodziewałam się zbyt wiele, ale to wiele krętych korytarzy, pustych komnat, przedzielone zielenią, z dodatkiem wielu (trzeba przyznać ładnych) mozajek.
Celem naszego spaceru był targ. Targ nie zrobiłby na mnie wrażenia (może ewentualnie jego wielkość), gdyby nie to, że przeszliśmy przez część, gdzie wytwarzane są produkty robione ręcznie. I mieliśmy okazję zobaczyć warunki w jakich pracują tam ludzie. Nie mam stamtąd zdjęć, ponieważ zrobienie tam zdjęcia, tak by nie ująć na nim żadnej osoby, byłoby niemożliwe (w Maroko nie można robić zdjęć ludziom bez ich zgody). To skupisko koszmarnie wąskich kanciap, o szerokości może 1,5 metra, bez żadnej specjalnej wentylacji. Wytwarzane tam są głównie buty, ale też różne stalowe ozdoby czy części – spawane bez żadnych masek czy okularów.



Druga część targu – znajdująca się na placu, który (z tego co mi wiadomo) stanowi centrum miasta – to po prostu zwykły duży targ. Z wieloma nagabującymi sprzedawcami. Poza tym – do kupienia praktycznie wszystko – najbardziej popularne to przyprawy, skórzane torby i buty, dywany.

Upadek biura podróży
Wycieczka do Marrakeszu miała być pierwszym i nie jedynym punktem naszej podróży. Plany pokrzyżował nam jednak… upadek naszego biura podróży. Po 3 dniach od przyjazdu, przeglądając poranne wiadomości w Internecie, dowiedzieliśmy się, że nasze biuro w Polsce właśnie ogłasza upadłość. Co można zrobić w takiej sytuacji? Niestety niewiele. Żeby czuć się bezpiecznie potrzebna nam była informacja, że lot i hotel jest opłacony. Lot udało się na szczęście szybko potwierdzić, ale hotel pozostawał niewiadomą i trzymał nas w napięciu, aż do ostatniego dnia pobytu. (i jak się okazało – był opłacony) 🙂 Jednak chęci, by cokolwiek jeszcze w Maroko zobaczyć, już wtedy zupełnie zniknęły.
Kradzież pieniędzy
W okolicach 5. dnia naszego pobytu, udaliśmy się do lokalnych sklepów po pamiątki. Mimo chwilowego stresu związanego z upadkiem biura, wydawało się, że osiągnęliśmy psychiczny spokój (z hotelu nikt nas nie wyrzucał, a lot był opłacony, powoli przestawaliśmy się stresować). Do czasu, aż nie podeszliśmy do kasy, próbując zapłacić. I jak się okazało, nie mieliśmy za bardzo czym – każdy miał wyczyszczony z pieniędzy portfel. Po szybkim uświadomieniu sobie, że zostaliśmy bezczelnie okradzeni, wróciliśmy do hotelu, żeby sprawdzić czy pieniądze, które zostały w pokoju też zniknęły. Niestety tak.
Nasza głupota, czyli nie wykupienie sejfu, tylko naiwne schowanie pieniędzy w rzeczach osobistych, niestety kosztowała nas łącznie prawie 400 euro.
Wizyta na marokańskim komisariacie policji
Nasza złość była tak wielka, że postanowiliśmy zgłosić to na policję. Okazało się też, że możemy starać się o odszkodowanie od ubezpieczyciela w Polsce, ale potrzebujemy pisma właśnie z policji. Poszliśmy więc do menadżera hotelu, by ten wezwał służby.
Panowie z policji (jak przed wyjazdem miałam okazję czytać) byli bardzo mili i uprzejmi. Zrobili zdjęcia, wszystko spisali. Potem musieliśmy jechać na komisariat, żeby podpisać zeznania. Specjalnie dla załatwienia naszej sprawy przyniesiono w tym celu komputer i drukarkę, wezwano także tłumacza. Następnie po około 2 godzinach załatwiania formalności, miły pan policjant odwiózł nas do hotelu radiowozem.. 🙂


Ostatni dzień w Maroko to jeszcze jedna wizyta na komisariacie – odebranie naszych zeznań w języku francuskim. A potem pakowanie i wieczorna podróż na lotnisko. Poprzedzona stresem, że nasz transfer załatwiony przez biuro też może się nie pojawić.. 🙂
Do Maroko na pewno kiedyś wrócę. Czuję wielki niedosyt po tych wakacjach, chociaż nie uważam je za stracone. Przygody, które nas spotkały upewniły mnie jedynie, że po pierwsze całkiem dobrze znam angielski, a po drugie, że będę się starać podróżować na własną rękę. Przynajmniej będę wiedziała wtedy co zostało opłacone, a co nie. Nawet jeśli upadną linie lotnicze (co spotkało jedną z moich znajomych), to miałabym pewność, że nie wyrzucą mnie z hotelu. 😉 Miastem, do którego na pewno wrócę to Casablanca. Wydaje mi się, że to tam powinnam zobaczyć to Maroko, które chciałam zobaczyć. Kolorowe i egzotyczne.